...To jeszcze jedni pariasi wyjęci spod prawa, którzy opuścili Indie nie wiadomo z jakiego powodu i wędrowali przez wiele dziesiątek lat. Około 1470 roku przybyli przez Barcelonę do Hiszpanii. Kiedy dotarli do Andaluzji, wpakowano ich do gett mauretańskich. Dziwne to było spotkanie ludu tajemniczego, przybyłego z najdalszego Orientu, i ziemi andaluzyjskiej, na której Orient konał. Jakie utajone wspomnienia ożywają w sercach koczowników pod wpływem pejzaży andaluzyjskich? Wyczerpani, zatrzymują się, zaczynają życie osiadłe, stają się kowalami, wyplatają kosze. Przemieszani z Maurami, doznają takich samych udręk, znoszą takie same cierpienia, taką samą niewypowiedzianą nędzę. Powoli stapiają się ze sobą. Z tego wszystkiego właśnie- z tej ziemi cudownej piękności, z rozpalonego do białości światła, z agonii Maurów i ze skargi dobiegającej z synagog- Cyganie wydobędą śpiew, el cante, który dwa wieki później wybuchnie z całą gwałtownością rozpaczy, przypominając Hiszpanii jej przeszłość. I ten śpiew wyklętych stanie się dla całego świata głosem Hiszpanii. Co za wspaniały odwet upokorzonych! Ale jaką cenę zapłacono za te łkania, za te przeciągłe dreszcze, za ten szalony krzyk? Z jakich głębin śmierci wydobywały się te ruchy gwałtowne i rytmiczne, ta postawa pełna dumy i dzikości, cały ten taniec wyrażający szaleństwo i pragnienie? Michel del Castillo „Hiszpańskie czary”, tłum. Danuta Knysz-Rudzka
Jeśli powyższy cytat i jego przejmująca wymowa miałyby kogoś zniechęcić do rozpoczęcia przygody z flamenco to koniecznie trzeba dodać, że flamenco jest również wielką radością. Radością uczestniczenia w niezwykłym zjawisku. Radością pracy z porywającą muzyką i pulsującym rytmem, radością doświadczania siebie w tańcu. Radością przebywania z osobami, z którymi można dzielić się tą pasją. I z którymi łączy nas przekonanie, że flamenco to znakomity sposób na upiększenie życia.